Niezaprzeczalnym faktem jest to, że do odniesienia sukcesu w sporcie zawodowym, a zwłaszcza tenisie, potrzebne są pieniądze, szczęście (któremu trzeba pomóc), samozaparcie i przede wszystkim talent. Jerzy Janowicz te wszystkie elementy posiadał i posiada – również dzięki wsparciu swojego otoczenia.

W lipcu, kiedy polscy tenisiści osiągali wspaniałe sukcesy na kortach Wimbledonu (ćwierćfinał Łukasza Kubota, półfinał Agnieszki Radwańskiej i właśnie Janowicza) media zwróciły uwagę na fatalny poziom szkolenia młodych tenisistów w naszym kraju. Angielscy dziennikarze nie mogli się nadziwić, że roczna pensja prezesa angielskiej federacji tenisowej jest niewiele niższa od rocznego budżetu Polskiego Związku Tenisowego. Wszyscy w Polsce dowiedzieli się, że aby osiągnąć sukces w tenisie w Polsce, trzeba przede wszystkim liczyć na siebie.

Tak również było i w przypadku popularnego „Jerzyka”. Rozpoczął treningi w wieku zaledwie 5 lat i szybko się w tenisie zakochał i to na zabój. Jego rodzice, Anna i Jerzy grali w siatkówkę, jednak on w ogóle nie był nią zainteresowany. Podobno grał w nią tylko kilka razy w życiu. A pewnie by sobie poradził, z siatkarskimi genami i odpowiednim wzrostem (203 cm). Szybko okazało się jednak, że finansowanie treningów młodego łodzianina, wyjazdów na turnieje oraz profesjonalnych trenerów jest bardzo drogie. Na szczęście rodzice Janowicza to ludzie dosyć majętni, więc podołali temu zadaniu, chociaż musieli sprzedać kilka swoich sklepów oraz na pewną kwotę się zadłużyć. Jak szacował ojciec Jerzy, na karierę syna wydał wraz z żoną 2 miliony złotych. Wiadomo, że pieniądze to nie wszystko, ale są ważne. Przykład Janowicza pokazuje jak ważna jest wiara i wsparcie rodziców, krewnych, sponsorów (ale rodziców jednak najważniejsza) w dziecko, które cały czas wspierają. Rodzice „Jerzyka” musieli być naprawdę pewni talentu swojego syna, skoro cały czas inwestowali w niego tak ogromne sumy. Na pewno było to pewnym obciążeniem dla niego, ale również wyrazem tego, że ojciec i matka są z nim na dobre i na złe.

W sporcie na szczęście pieniądze nie grają i nie wygrywają i na nic by się nie zdały, gdyby nie oczywisty talent 23 – latka. Dzięki talentowi i swojej ciężkiej pracy już w wieku 14 lat wystartował w turnieju „Masters” i w turnieju w Olsztynie. W obu dotarł do finału, a w stolicy województwa warmińsko – mazurskiego wygrał i w singlu i w deblu. Kolejne lata to duża ilość turniejów w których brał udział, z różnym szczęściem. Od odpadnięcia w pierwszej rundzie turnieju głównego „Series” w Marsylii (2005) po finał juniorskiego Wimbledonu (2006) czy ćwierćfinał juniorskiego Australian Open (2008).

Przełomowym dla Janowicza rokiem był 2012, gdy zakwalifikował się do finału turnieju ATP World Tour Masters 1000 w Paryżu, zwyciężając dodatkowo we włoskim i holenderskim challengerze. Żeby bardziej zobrazować fakt z jakim przełomem mamy do czynienia – statystyki: rok 2011 „Jerzyk” zakończył na 221. miejscu w rankingu ATP, natomiast 2012 na… 26! Awans o niemalże 200 pozycji, znakomite osiągnięcie. Tegorocznym półfinałem wielkoszlemowego Wimbledonu (czego dokonał jako pierwszy Polak w historii), młody łodzianin udowodnił, że zaliczać trzeba go już do ścisłej światowej czołówki tenisistów. A pomyśleć, że jeszcze niedawno nie było go stać na bilet lotniczy do Australii, żeby zagrać w Australian Open…

Zawodowy tenis uważany jest za sport elitarny. Niebagatelne znaczenie mają pieniądze inwestowane w zawodnika na początku jego kariery, ale wypada mieć nadzieję, że na fali sukcesów, polski tenis zostanie bardziej doinwestowany. Kortów w Polsce przybywa, może nowych Janowiczów, Kubotów i Radwańskich też.

Zdjęcia wykorzystane w artykule pochodzą z oficjalnej strony Jerzego Janowicza:

www.jerzy-janowicz.com